Większość naszych tras planujemy tak, by przynajmniej kilka dni spędzić w górach. Tym razem jako przystanek – bazę noclegową wybraliśmy Sölden, zimowy kurort w Północnym Tyrolu. Latem obłożenie hoteli i pensjonatów nie jest wielkie więc zabukowanie miejsca nie było problemem. Po zakwaterowaniu i przy lampce zakupionego na lokalnym CPN-ie wybornego Rieslinga planowaliśmy dni kolejne.
Sölden to miejscowość typowo turystyczna – zimowy kurort z licznymi knajpkami, sklepami z rozmaitym badziewiem oraz wyciągami narciarskimi. Latem wszystko działa jakby na 1/3 pełnej mocy. Naszym celem jednak była wycieczka na szczyt Äussere Schwarze Schneid 3257 m n.p.m. na który można dostać się kolejką linową z dolnej stacji Bergbahnen Sölden, blisko centrum (koszt ok 10€/os). Ze szczytu pieszo można zejść do polodowcowego jeziora Gaislacher See, dalej do pośredniej stacji kolejki, aż na sam dół do Sölden. Zważywszy na to, że Alpy są jednak bardziej strome niż Beskidy, trasa z samego szczytu troszkę dała nam w kość. rekompensatą za trud były piękne widoki, pasące się na zboczach stada czyściutkich, alpejskich krów niczym z reklamy czekolady oraz mineralka prosto ze źródła, poziomki i borówki. Alternatywą dla pieszych wędrówek jest rower górski, a na zboczach wyznaczonych jest kilka zjazdowych tras rowerowych a przy stacji kolejki liczne wypożyczalnie sprzętu.
Jeszcze jedno słówko o zakwaterowaniu – baza hotelowo – pensjonatowa jest bogata, rozpiętość cenowa również. Nam udało się zarezerwować pensjonat za coś koło 50€/ dobę. Haczyk jak się okazało był w samej pani gospodyni i obiekcie ;). Budynek jak budynek typowo alpejski, drewniany ze skośnym dachem i kwiatkami na balkonie. W środku był jednak skansen – całe stada wypchanych zwierząt: świstaki, jelenie oraz rozmaite lokalne ptaszyska – jeśli ktoś ma alergię to koniec! Gospodynie patrzyła na nas jak na potencjalnych złodziei czyhających na jej rodowe srebra (ale to raczej aluminium i duralex). Czarę naszego zniesmaczenia przechyliła kartka w języku rosyjskim i polskim „Zakaz wynoszenia ręczników z obiektu”!
Największym naszym odkryciem stała się jednak graniczna przełęcz Timmelsjoch (Passo del Rombo po włosku) położona na wysokości 2509 m n.p.m.. Z Sölden nad jezioro garda, gdzie zmierzaliśmy można dostać się na dwa sposoby. Wrócić kilka kilometrów do autostrady i przekroczyć granice na Przełęczy Brennero. Drugą opcją, którą my wybraliśmy, jest biegnąca na południe kręta, jak się okazało przepiękna droga pomiędzy tyrolskimi szczytami. W naszym odczuciu jest to jedna z najciekawszych widokowo tras jakie do tej pory przejechaliśmy. Na przełęczy znajduje się parking, restauracja oraz nowoczesny pawilon z ekspozycją makiet i historycznych zdjęć z budowy alpejskiej drogi. Przejazd jest płatny 16€/ 21€ za samochód w jedną lub dwie strony. Jadąc autostradą na przełączy Brennero również dodatkowo zapłacimy 8€.
Solden i przełęcz Timelsjoch w obiektywie - więcej zdjęć
INFORMACJE PRAKTYCZNE
przepiękne widoki i architektura, bardzo umiejętnie wpleciona w krajobraz
Restauracja z takim widokiem. Coś niesamowitego. Można poczuć, że się żyje:).
Góry i road trip to jest to, co uwielbiamy też! Super widoki!
Od jakiegoś czasu marzy mi się wyprawa do Tyrolu. Widoki iście zacne!
Pozdrawiam
http://mojepodrozemaleiduze.blog.pl
@ JK Sama przejażdżka Tyrolskimi serpentynami daje dużo satysfakcji, nie mówiąc o trekkingu. Moim zdaniem Timmelsjoch to jedna z ładniejszych tras górskich Europy Daleko im jednak do Peruwiańskich Andów czy Himalajskich szczytów.