Gibraltar daleko a czasu mało, jednak warto – to przecież koniec Europy. Do takiej wyprawy podchodziliśmy (w teorii) już kilkukrotnie podczas pobytu w Portugalii i Hiszpanii. Tym razem głównym celem była Barcelona, a stąd już „tylko” 1000 km na kraniec Europy. Po drodze wspaniała Andaluzja z zamkiem i ogrodami Alhambry i Caminito del Rey niesamowita ścieżka zawieszona na ścianach skalnego wąwozu. Zdecydowaliśmy. Jedziemy do Gibraltaru.
JAK DOJECHAĆ
Trasę do Gibraltaru, co przy tym kilometrażu nie dziwi, podzieliliśmy na odcinki. Na całą wyprawę zarezerwowaliśmy 2 tygodnie, w tym majowy weekend gdyż do pokonania mieliśmy ponad 8000 km.
Wyjazd z Warszawy późnym popołudniem i pierwszy nocleg w Meißen (Miśnia) w dawnym DDR. Sympatyczne i klimatyczne miasteczko, miejsce gdzie wytwarza się słynną miśnieńską porcelanę. Tak się złożyło, że trafiliśmy na festiwal muzyki gotyckiej odbywający się na starym mieście. Wszędzie pełno przebranej w Gotischer Stil młodzieży (i nie tylko), wursty i piwne stragany. Udaje nam się na szczęście kupić jeszcze przed zamknięciem, całkiem niezłego Rieslinga w Rossmanie, co umiliło nam wieczór przed kolejnym dniem w trasie.
Kolejnego dnia, po długiej drodze docieramy do Lyonu, gdzie zarezerwowaliśmy pokój w F1 – sieci niedrogich hotelo – moteli. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że nie zobaczyliśmy słynnej kaplicy Notre Dame du Haut Le Corbusiera w okolicach Ronchamp, które to miasteczko mijaliśmy. Do hotelu dojechaliśmy wczesnym wieczorem, a że była to niedziela, recepcjonistka czekała tylko na nasz przyjazd przed fajrantem. Łamaną frncusczyzną zameldowaliśmy się i przez przypadkowy mój makaronizm „wsjo” okazało się ze pani pochodzi z jednej z republik dawnego CCCP i nawiązaliśmy konwersację. Wynikiem było przełamanie bariery językowej i przyzwoite wino, które dostaliśmy w gratisie….
OKOLICE LYONU
Założeniem następnego dnia była już Barcelona z kilkugodzinnym postojem na Lazurowym wybrzeżu w okolicach Sete, gdzie kiedyś jadąc z Tuluzy do Chamonix przypadkiem odkryliśmy wspaniałą plażę. Postanowiliśmy odświeżyć wspomnienia. Humory popsuło nam jednak „zdjęcie rodzinne” wykonane jeszcze w Lyonie na ślimaku pomiędzy autostradami. Koszt zdjęcia 100 euro, dostarczone do miejsca zamieszkania jeszcze przed naszym powrotem.
BARCELONA
Z doświadczenia podróżniczego wiemy, że największym problemem w wielkich miastach jest samochód! Wybraliśmy hotel Ibis Cornelia położony po południowej stronie miasta, niedaleko lotniska z darmowym wewnętrznym parkingiem. To był strzał w sedno tarczy – cena/jakość/ lokalizacja. Na jednym bilecie metra można dojechać kolejką do placu D’Espana skąd już pieszo zwiedza się miasto.
Kilka dni to niewiele na Barcelonę, jednak postanowiliśmy dojechać na kraniec Europy. Marszruta dosyć napięta – dojechać do Grenady, kolejnego dnia rano zwiedzanie Alhambry, potem szybko do El Chorro i wejście na El Caminito Del Rey a wieczorem zjazd do bazy w La Línea de la Concepción, mieściny przy samej granicy z Gibraltarem. O dziwo udało się ten plan zrealizować z małym nieporozumieniem w Alhambrze. O tym więcej TU. Sam droga z od Walencji aż do Grenady jest bardzo malownicza i bezpłatna! Mijamy kolejno pasma górskie Sierra de Cazorla i Sierra Nevada, które widać również z tarasów Alhambry. Natomiast odcinek Grenada – El Chorro to już istna bonanza z krajobrazami niczym z westernów.
GIBRALTAR
Gibraltar przywitał nas poranną mgiełką i wyłaniającym się z niej Rock of Gibraltar. Przejście graniczne z UK (Gibraltar to brytyjskie terytorium zamorskie), kontrola paszportowa i spacer przez pas startowy – by wejść do miasta musimy przeciąć zamykany przy lądowaniu/ starcie pas startowy gibraltarskiego lotniska. Kolejnym miłym akcentem są ceny paliwa na stacji benzynowej – Diesel 0,89 euro… Podobnie sprawa wygląda z cenami wysokoprocentowego alkoholu i wszelkiego badziewia elektronicznego.
Gibraltar ma swój klimat – takie połączenie brytyjskiego sznytu z hiszpańskim temperamentem. Największa atrakcja jest Gibraltar Rock i stado makaków bezczelnie napastujących turystów. Ze szczytu roztacza się piękny widok na port oraz majaczący we mgle zarys Afryki. Więcej można znaleźć TU
OKOLICE BARCELONY
w drodze powrotnej, ze względu na tykający zegar, jednym strzałem załatwiliśmy drogę pod samą Barcelonę na Costa Dorada. Nocleg, niestety tylko jeden, spędziliśmy w drewnianym domku na wyludnionym o tej porze roku campingu Vendrell Platja, kilka kilometrów na północ od Tarragony.
LA SALETTE – FALLAVAUX
Kolejnym celem było La Salette położone we francuskich Alpach blisko włoskiej granicy. Odległość spora, więc w grę wchodziły jedynie nietanie francuskie autostrady. Na koniec dnia wielką frajdę sprawił nam przejazd przez góry Parc Naturel Régional du Vercors w okolicach Grenoble. Wspaniałe okoliczności przyrody, złota godzina fotograficzna….i około godziny 22.00 okazało się, że nasza navi zwariowała i jesteśmy jakieś 120 km od celu…na dodatek do pokonania mamy wysoki grzbiet górski wąskimi drogami. Po zmianie koordynatów 2,5 h drogi! (…) jeśli słuchają mnie dzieci, zatkajcie uszy swoje, Bo to co się stanie drodzy panowie i panie, na to trzeba mieć lat ponad osiemnaście. Jeśli nie macie tyle magnetofon wyłączcie, światła zgaście (…) *
Z przygodami i kontaktem bezpośrednim z leśna zwierzyną, udało się nam dotrzeć do miejsca noclegu, La Trinité , gdzie sympatyczni gospodarze czekali specjalnie na nas.
Kolejny poranek przywitał nas piękną słoneczną pogodą i wyruszyliśmy piękną górską drogą w górę do La Salette. Jedno z tych niezwykłych miejsc, które naprawdę warto odwiedzić. Więcej można znaleźć TU.
Wiele frajdy daje też przejazd przez Alpy jedną z przełączy na granicy pomiędzy Francją i Włochami. Wybraliśmy Col du Mont-Cenis; 2083 m n.p.m z polodowcowym jeziorem Plan des Fontainettes, jednak mgła była tak gęsta że nawet nie zauważyliśmy kiedy go minęliśmy…. dopiero po włoskiej stronie przywitało nas słońce.
ZAGRZEB
Żeby zamknąć pętelkę, przed powrotem do Polski po noclegu w Padwie zahaczyliśmy jeszcze o Zagrzeb. Miasto niestety często omijane w drodze na riwierę, znane jedynie z drogowskazów na autostradzie do Splitu. Stolica Chorwacji jest stosunkowo niewielka, jednak z bardzo klimatyczną starówką. Mimo niedużych odległości trzeba się troszkę nachodzić bo różnice poziomów są spore. Głównym punktem jest restaurowana Zagrebacka Katedrala, położony nieopodal Targ Dolac oraz labirynt pnących się w górę wąskich uliczek. Godna polecenia jest knajpa restoran.nokturno.hr przy pieszej ul. Skalinskiej z stolikami na zewnątrz i wspaniałą kuchnią chorwacką w dobrej cenie.
Powrót do Polski najkrótszą drogą, autostradą do granicy HR/ SLO, później volta ze względu na korek i objazd bocznymi drogami do lokalnego przejścia Lupinjak. Dalej lokalnymi drogami na Ptuj, Maribor, Trate, Mureck i powrót na autostradę już w Austrii. Uwaga: autostrada na Słowenii jest już prawie dociągnięta do granicy z HR więc trzeba sprawdzić aktualny stan zanim zdecydujemy się „objechać” słoweńską winietę. Można nadziać się na patrol czyhający właśnie w takich miejscach.
Przypisy:
* Fisz „Czerwona sukienka”